Kartkówki,
sprawdziany, odpytywanie, zakuwanie. Pewnie tak większość uczniów postrzega
szkołę. To nie jest błędne myślenie – ba, powiedziałabym, że to jest właśnie
prawidłowe, w końcu o to chodzi, by się w tej placówce uczyć. Systematyczna
nauka to początek wielkiego łańcucha. Ona prowadzi do dobrych ocen, dobre oceny
do dobrej średniej, dobra średnia do stypendium, stypendium do zakupów… Nie
zaraz – chyba nie tak to leciało… No i proszę, jak łatwo idzie się pogubić (że jakie
wypracowanie w maju…?!). Dobra, jeszcze raz, tym razem na poważnie.
Systematyczna nauka fakt, prowadzi do dobrych ocen, średniej, ale nie tylko. Systematycznie powtarzanie
materiału zaprowadzi nas w końcu do sali, w której usiądziemy elegancko ubrani,
a o godz. 9:00 dostaniemy kilka arkuszy A4 i już na pierwszym z nich
dopatrzymy się napisu „matura”. Ten moment będzie właśnie punktem kulminacyjnym
naszego pobytu w szkole.
Zanim
jednak do tego dojdzie, spójrzmy trochę inaczej na szkolną rzeczywistość. Czy
naprawdę budzi ona tylko negatywne emocje? A nowi znajomi, przyjaźnie,
miłostki? Wycieczki, na których zawsze działo się coś ciekawego (przeważnie w
autobusie…)? Przerwy, które niejednokrotnie przypominały najlepszy kabaret;
opalanie się na ławce w oczekiwaniu na autobus (ach, oby przyjechał jak
najpóźniej…)? Mnie szkoła
kojarzy się właśnie z uśmiechem i radością, przezwyciężaniem własnych słabości
(ile tych fikołków?!). To miejsce, gdzie poznało się cudownych ludzi, z którymi
robiło się niezapomniane rzeczy, chodziło na pamiętne imprezy. Bo gdyby nie szkoła, to pewnie nigdy
nie weszłabym na Śnieżkę, nie napisałabym „tomiku” wierszy w różowym zeszycie z
Barbie, nie przeczytałabym czterech książek o FC Barcelonie, nie pojechałabym na koncert Enej, nie
zjadłabym tylu osiemnastkowych tortów, nie znałabym cotygodniowej oferty sieci
sklepów „Biedronka”….
To
tylko niektóre wycinki z mojego licealnego życia, które niestety już dobiega
końca. Będąc w III klasie LO, mogę spojrzeć na szkołę z innej perspektywy. Nie
tylko jako na miejsce do nauki, ale też rozrywki. Brzmi jak oksymoron? A jednak
to prawda. Fakt, nikt nie
będzie się tu dobrze czuł, jeśli się sam nie odnajdzie i nie będzie próbował
nawiązać kontaktu z nowo poznanymi ludźmi. Jak to zrobić? Bardzo prosto.
Wystarczy (na początek) się uśmiechnąć! Brzmi banalnie, ale działa! Patent ten
polecam każdemu, ponieważ został przeze mnie wypróbowany. Jak zaczęłam się
uśmiechać w I klasie liceum tak do III nie mogę przestać.
Może
właśnie dlatego przeżyłam tyle cudownych chwil w szkolnych murach. Uwieńczeniem
tej nauki będzie majowa matura, ale dokładnie 100 dni przed nią, w styczniu, miało
miejsce kolejne niezapomniane wydarzenie. Studniówka. Jak to mówi moja mama
„bal nad balami co się pamięta latami”. Gdyby
nie szkoła, to przecież nigdy bym nie doświadczyła emocji związanych z tym
balem. Nie szukałabym odpowiedniej sukienki, nie umawiałabym
się do fryzjera z miesięcznym wyprzedzeniem, nie zatańczyłabym poloneza, nie
pozowałabym do zdjęcia z czerwoną podwiązką na lewej nodze…
Tak
więc oficjalnie z dumą mogę powiedzieć: Lubię szkołę! Bo choć często
towarzyszył mi w niej stres, to jest on niczym w porównaniu do radości, jakie
ona we mnie budzi teraz i będzie budzić w przyszłości, kiedy to za
kilkadziesiąt lat będę oglądać zdjęcia z tego okresu w albumie z Biedronki,
który kupiłam z koleżanką (w promocji!) za jedyne 11.99 zł ;).
Uśmiechnięta
Uśmiechnięta
Uśmiechnięta pisze z perspektywy niemal trzech lat spędzonych w liceum, kończąc i niejako żegnając się z tym etapem swojej edukacji. Autorka zwraca uwagę nie tylko na dydaktyczne aspekty szkoły, ale również przywołuje względy towarzyskie, muzyczne, sportowe czy kulinarne towarzyszące niezliczonym godzinom spędzonym w jej murach. Z tekstu przebijają pozytywne emocje: radość, zadowolenie, a nawet szczęście. Czytelnik nie odczuwa stresu przedmaturalnego; egzamin dojrzałości przedstawiony jest tutaj jako zwieńczenie całego procesu własnej, systematycznej pracy. Dobry artykuł nie tylko dla uczniów, ale i dla nauczycieli!
OdpowiedzUsuń