wtorek, 20 sierpnia 2013

KLINIKA BOLĄCYCH KOŚCI (felieton wyróżniony w konkursie Obserwatora Lokalnego)

Odkąd pamiętam, zawsze byłam wesołym i ruchliwym dzieciakiem, teraz może trochę inną, ale dość przeciętną nastolatką, mimo iż chorą na zespół Vactera. To jaka jestem: wesoła, optymistycznie nastawiona do życia, rozgadana, a jednocześnie bardzo cicha, to zasługa zakopiańskiego szpitala, w którym się wychowałam.

Od najmłodszych lat przyjeżdżałam tam to na operacje, to na rehabilitacje, spędzając czas z innymi chorymi dziećmi. Wiele osób nie lubi szpitali, szarych pomieszczeń, niewygodnych łóżek obleczonych w białą pościel czy też zapachu środków dezynfekujących, ale dla mnie każda z tych rzeczy to część mojego dzieciństwa które wcale nie było takie ponure i smutne, wręcz przeciwnie bardzo wesołe i kolorowe.

To miejsce jest dla mnie niczym drugi dom, w którym poznałam wspaniałych ludzi pełnych troski i poświęcenia, lekarzy dbających o stan zdrowia i przebieg leczenia oraz pielęgniarki, zawsze służące pomocą w razie nagłego bólu. Nie obeszło się również bez opiekunów dbających o to, abyśmy się nie nudzili; zawsze weseli i pogodni byli kimś więcej niż tylko wychowawcami, zastępowali rodziców i troszczyli się o nas, jak o swoje własne dzieci.

To właśnie stamtąd przywiozłam wszystkie niezapominane wspomnienia, nauczyłam się wielu rzeczy, poznałam przyjaciół, z którymi nieustannie kontaktuję się przez Internet. Od tamtej pory są zawsze blisko mnie, choć mieszkają w całej Polsce. KBK- Klinika Bolących Kości nazywana tak żartobliwie przez stałych bywalców - stała się dla mnie domem, do którego zawsze mile wracam, bo to przecież tam spędziłam połowę swojego życia, razem z innymi pacjentami miło spędzałam czas, grając czy to w karty, butelkę czy inne gry zawsze w wesołym towarzystwie. 

Nie obeszło się  bez walki na poduszki, dezodoranty oraz tradycyjnej zielonej nocy, która za każdym razem była największą atrakcją pobytu. Zdarzały się również drobne wypadki, kiedy to kogoś za bardzo ponosiła wyobraźnia, co zazwyczaj kończyło się tylko upomnieniem; nawet spacerom towarzyszyły wygłupy i śmiechy nie tyle ze strony pacjentów, ale również i opiekunów, którzy zawsze chętnie uczestniczyli w naszych małych szaleństwach, mając nas cały czas na oko. 

Chodzenie po mieście tak wielkim i popularnym jak Zakopane, zawsze sprawiało wszystkim dużo przyjemności, bo kto nie chciałby powłóczyć się po Krupówkach, pójść na pizzę i lody lub pod skocznię, gdzie zawsze znaleźli się chętni do pokazania swoich narciarskich umiejętności. Do dziś wspominam jazdę na szpitalnych łóżkach windą czy kręcenie filmików, przy których zawsze było dużo śmiechu i zabawy. Cała ta domowa atmosfera sprawia, że nie czuje się tego szpitalnego klimatu i zawsze miło wspomina się każdy pobyt. Mój kolejny będzie w wakacje 2013 - już nie mogę się doczekać!

Monika W.

1 komentarz:

  1. Wakacje 2013 zbliżają się do końca... mam nadzieję, że spełniły Twoje oczekiwania tak pięknie opisane w powyższym tekście, Moniko! poZDROWIEnia! <3

    OdpowiedzUsuń